Morpho peleides - MW4
„Mizerne się pojęcie ma, co
karą jest, a co nagrodą” – Piotr Bukartyk.
Kilkanaście
lat wcześniej, w młodości, Piotra zostawiła dziewczyna. Bardzo to przeżył. Nie
wychodził z domu przez miesiąc.
– To mój
prawdziwy skarb. Całe moje życie. Nikt mi go nie zabierze! A niejeden by
chciał! Ale to moje oczko w głowie – mówił do siebie Piotr, przeglądając
kolekcję motyli.
Zbierał je od wielu lat, odkąd
pamiętał. Będąc nastolatkiem, zaczął od tych krajowych, a potem dołączał
bardziej egzotyczne. Najpierw były takie okazy jak bielinek, cytrynek, paź
królowej – w sumie ponad trzy tysiące gatunków motyli krajowych, a do tego
prawie pięć tysięcy zagranicznych. Wydał niemal fortunę, spokojnie
wystarczyłoby na dobry samochód, a może nawet na niewielkie mieszkanie.
Mieszkał
w dwupokojowym mieszkaniu, które zostawiła mu matka. Mniejszy pokój służył jemu
samemu, a większy to sanktuarium motyli. Na ścianach wywieszonych było,
oprawionych w złocone ramki, prawie pięćdziesiąt co piękniejszych okazów.
Reszta w przeszklonych gablotach starannie ułożonych na specjalnie w tym celu
zaprojektowanym regale. Do tego w całym domu zainstalowany alarm i monitoring
pokoju z eksponatami działający przez internet. Mieszkanie ubezpieczył na kwotę
kilkukrotnie przekraczającą wartość samej nieruchomości.
Niestety
kolekcja odbijała się na jego zdrowiu psychicznym. Najdelikatniej mówiąc, był
przewrażliwiony. Będąc poza domem, co chwilę sprawdzał w telefonie, czy
wszystko w porządku z jego skarbem, a i nocą spał bardzo płytko, obawiając się
kradzieży. Byle szmer go wybudzał, toteż miewał dni, kiedy spał zaledwie
godzinę czy dwie. Jego cioteczny brat, w zasadzie jedyna rodzina, wielokrotnie
go skłaniał do rozpoczęcia leczenia odwykowego, gdyż, jak sądził, Piotrem
władało uzależnienie od kolekcji. I było w tym wiele prawdy, bo Piotr niemal
całe życie podporządkował swojemu hobby. Przestało ono być odskocznią, a stało
się panem i władcą.
Któregoś
dnia, będąc na wystawie motyli, poznał kilka lat młodszą kobietę. Ubrana była w
zwiewną suknię w kolorze błękitnym, z wielkimi płachtami materiału ciągnącymi
się od rąk do tułowia, co wyglądało, jakby była motylem pochodzącym z Ameryki
Południowej o nazwie morpho peleides. Podeszła i spytała:
– Masz takiego
w swojej kolekcji? – Stali akurat przed okazem o nazwie ornithoptera alexandra, największego motyla świata, pochodzącego z
Nowej Gwinei, osiągającego rozpiętość skrzydeł do dwudziestu ośmiu centymetrów.
– Tak,
wi...wi...si w centralnym pu...pu...nkcie – odparł speszony.
– A co masz
jeszcze ciekawego?
– Ja?… –
Rozejrzał się, sprawdzając, czy oby na pewno zaczepiała właśnie jego. –
Wszy...wszy...stkie polskie i sporo… – zaczął nerwowo rozcierać dłonie –
egzoty...ty...cznych – jąkał się.
– A ile w
sumie? – Uśmiechnęła się i przytuliła delikatnie barkiem.
Piotr zamarł. Nie wiedział, co ma
począć z takim zjawiskiem, jak zaloty pięknej kobiety. Wstrzymał oddech, powoli
zwrócił głowę w jej stronę, spojrzał gdzieś w okolice szyi, bo w oczy nie miał
odwagi, i głosem grobowym skomentował:
– Chyba już
pó...pó...jdę.
Kobieta chwyciła go za rękę,
przyciągnęła do siebie i dała słodkiego całusa.
– Ja... nie
mo...mo...gę.
Godzinę
później byli u niego. Najpierw wszedł do domu sam, sprawdził, czy drzwi do
sanktuarium są zamknięte i zaprosił ją do pokoju, gdzie mieszkał. Stanęła
pośrodku, rozpostarła skrzydła i wydając z siebie szum imitujący wiatr,
wyszeptała:
– A teraz cię
wyzwolę.
Kilkanaście minut później
doprowadziła do tego, że się kochali. A w zasadzie ona go ujeżdżała, bo Piotr
myślał tylko o tym, co za zamkniętymi drzwiami.
I
od tego dnia była stałym bywalcem u niego w domu. Najpierw był tylko seks, na
który na początku godził się z oporami, a potem nawet zaczęła gotować mu
obiady. Kilkanaście tygodni później Piotr już sam doprowadzał do zbliżenia, a i
wymyślał coraz to nowe pozycje. Jego cioteczny brat któregoś razu skomentował,
że nic lepszego nie mogło się Piotrowi przytrafić niż Ewa, bo tak miała na imię
pani-motyl. Lecz twierdził, że bez odwyku się nie obędzie, bo co prawda na co
dzień Piotr coraz rzadziej sprawdzał monitorowany pokój, spał spokojniej i
głębiej, a i wkrótce zmienił pracę na lepiej płatną, ale nadal spędzał
przynajmniej trzy czy cztery godziny dziennie w sanktuarium.
– Nie uważasz,
że masz hopla na punkcie tych motyli? – spytała któregoś dnia Ewa.
– Takie moje
hobby – odparł bez zająknięcia.
– A może
wyjedziemy gdzieś na wakacje?
– Wiesz, że
zbieram na nowe okazy.
– Przecież ty
nie masz życia poza tymi swoimi pieprzonymi motylami! – Wyszła, trzaskając za
sobą drzwiami.
I już więcej się nie pojawiła.
Dwa
tygodnie później, będąc w pracy, odkrył, że monitoring nie działa. Gdy wrócił
do domu, kolekcji nie było. Ani jednego okazu. A przecież dał Ewie klucze i
kody do systemu zabezpieczeń...
Pół
roku później Piotr wyjechał na długie wakacje z kobietą, którą zaczepił na
ulicy. I już nie chciał mieć żadnego hobby. Teraz, zamiast mieć hobby, po
prostu żył.
Komentarze
Prześlij komentarz