Pod srebrnym kręgiem - MW2


Nasz świat dobiegał końca, ale nikt się nie smucił. To był ostatni taniec. Wszyscy kochaliśmy naszą Ziemię. Każdej nocy, każdego dnia, trwał niewyczerpany tan. Kroki były proste, cztery do przodu dwa do tyłu, raz w prawo i raz w lewo. Zmierzaliśmy gdzieś, nie pamiętając już od dawna gdzie. Liczyło się by ruch był płynny by nogi niosły i by śmiech nie ustawał. Lecieliśmy jak chmara świetlików ku światłu. Wszyscy czuliśmy jego ciepło, naszego pana coraz bliżej. Każda dusza podążała za nami, gdy usłyszała tę muzykę, gdy zobaczyła nas. Dłonie poruszały się same, uściski powstawały i przerywały się, gdy nastała potrzeba pożegnania.

– Karl, Karl, spójrz tutaj, w reszcie mam, to kolejna płytka pamięci.
Towarzyszka wywołała mnie za pośrednictwem komunikatora. Przeskoczyłem kilkadziesiąt kroków dzięki silnikom odrzutowym. Dzielących nas dystans wydawał się zbyt przytłaczający by próbować iść. Grawitacja była tu przemożna, planeta przyciskała nas do siebie jak matka obejmująca swoje dotychczas zagubione dziecko. Radość, nawet za cenę ostatniego tchu.  
– Masz, tylko tym razem jej nie zniszcz. „Kierownictwo” nas ukatrupi jeśli wrócimy z pustymi rękoma – podała mi bardzo malutkie urządzenie, zawierające prawdopodobnie więcej danych niż nasze najlepsze komputery. Może i na Ziemi byłem uznawany za genialnego i innowacyjnego konstruktora, ale to...
– Chyba... chyba coś mam, powinno działać – stwierdziłem, gdy migotliwy, holograficzny obraz zechciał łaskawie wystrzelić z urządzenia znalezionego przez nas w zeszłym tygodniu.
Przez kilka chwil oboje wpatrywaliśmy się w uśmiechnięte twarze istot niepodobnych do ludzi. Poruszały się, w swój dziwny sposób. Podrygiwały, czasem zataczały koła, trwało to nieprzerwania, aż obraz zaczął się urywać.
– Chyba, brakło mocy.
– Ta cywilizacja... widziałeś to co ja? Oni cały czas byli w ruchu. Podążali za światłem księżyca. Wydaje się, że mieli coś na kształt kultu, to musiał być jakiś obrządek... 
– W dowództwie ustalili już, co zniszczyło ekosystem tej planety?
– Wydaje się, że nastąpiło jakieś zakłócenie, grawitacyjno-magnetyczne... i większy księżyc spadł. To musiało zaboleć. Geoskany pokazują, że planeta nadal ma wybrzuszenie w okolicach równika.
– Ech, przykre, widocznie nawet najszczęśliwszy pęd ku wieczności, może spotkać niespodziewany koniec.
– Cóż, to duża strata, ale co zostało to nasze, niesamowite, że jest tu dla nas odpowiednia atmosfera.
Popatrzyłem w niebo nad nami. Oślepił mnie srebrno-błękitny talerz najbliższego ciała niebieskiego. Mieliśmy na nim bazę. I nadzieję, na odbudowanie domu, ale cóż może nie trzeba będzie się gnieździć akurat tam. Fajnie będzie już oficjalnie zejść na Nową Ziemię.  
Starym sposobem na naprawienie wszystkiego, potrząsnąłem pudełkiem i przyłożyłem mu z pięści.
– Prosiłam, nie zepsuj! – spanikowała dziewczyna.
– Nawet nie dowiedzą się, że coś mieliśmy, a bez odpowiednich baterii i tak nie rusz...  
Nagle ku mojemu zdziwieniu z odtwarzacza rozległa się muzyka. Zachwycona niebiańskimi  dźwiękami Eri chwyciła moją rękę.
– Chodź, będziemy pierwsi.
– Co?
– Będziemy pierwszymi ludźmi, tańczącymi pod tym księżycem!
I choć nie było to łatwe ruszyliśmy, nie zdając sobie sprawy z tego co zaczęliśmy. Zupełnie jak kiedyś oni, ramię w ramię, cztery kroki w przód... za śpiewem Srebrnego Kręgu.

Komentarze

Popularne posty