Nieznośne ograniczenia - MW2
Uświadamianie sobie nad ranem, że w niedzielę było o wiele
lepiej niż teraz. Tamto popołudnie
przeminęło jednak bezpowrotnie jak kamień w wodę. Pod stołem wielka i powabna
seterka Donna ocierała ciało
o jego nogę miękka, jak pluszak. Stawiała pieczątki wilgotnym nosem na nagim kolanie.
A to była jedynie gra wstępna. Patrzyła czarnymi, nieprzeniknionymi oczami,
jakby ukrywała niezwykle ważną tajemnicę. Tym oczom nie mogłeś niczego odmówić. Pojął to stopniowo, ale nieodwracalnie.
Uprzytamnianie sobie, że dni w pełnej harmonii z Donną, w
rzadkiej zgodzie ze światem zewnętrznym były czymś wyjątkowym. Brakowało tylko
świec na wysokich świecznikach sięgających sufitu. No i wina, i jeszcze soczystej sałatki z kurczakiem. Kurczakiem, którym Donna z kolei szczerze gardziła, zdecydowanie
preferując wołowinę.
-Jeśli się pan zgodzi
to wyprowadzę sunię jutro z samego rańca. Załatwimy podstawowe potrzeby raz
dwa. Patrzył na Sarę nie rozumiejąc. Nie miał zamiaru oddawać Donny w obce ręce
nawet na chwilę. Był o nią cholernie zazdrosny. -Wystarczy, że zostawi pan
klucz, tak jak robią inni.
Poniedziałki były najgorsze, standardowo przesrane.
Największe obawy wzbudzał powrót do pracy.
Czuł strach, jak w dzieciństwie, ilekroć nadciągało coś
niechcianego, ale nieuchronnego. Śnieg za oknem działał dodatkowo jak środek
nasenny i nawet druga kawa nic nie wskórała.
Od świtu transowa muzyka w radio, ciche instrumenty dęte,
uderzenia palców w klawisze. Budzenie ciała i duszy niemalże
symultanicznie było ponad jego siły.
-Dziecko ile ty masz lat? Czuł, że denerwuje ją całkiem
skutecznie. Właśnie o to chodziło. -Przepraszam, za pięć minut muszę
wyjść. Wstał jednak natychmiast z zadziwiającą żwawością. Dziewczyna nie
wytrzymała. -Niedowiarek! Nie ufa pan nikomu.
-Przestań. Idź już sobie, dobrze? Odpowiadanie na jej
zarzuty było ponad jego wątłe niedobudzone siły. -Nie pójdę,
nigdzie się stąd nie ruszę. Naciskała dalej. - Wyjdę z nią na próbę za darmo w ramach sezonowej promocji. Niech
pan się w końcu zgodzi. Ksenio nie miał zamiaru tego słuchać. Donna należała do niego, do specjalnej
sfery życia głęboko ukrytej i wrażliwej na wszelkie turbulencje. Ruszył szybko
schodami w dół. -Ona tam skamle przez cały dzień w tym lochu. Słyszy pan?
Zadzwonię na policję!
Jakim lochu, o czym smarkula plecie! W jej wieku nie mogła
nawet przeczuwać czym była praca w
samotności na 21 piętrze drapacza chmur. A Ksenio pracował właśnie w takich
warunkach. Donna nie była bardziej samotna niż on. Miała zapewnione wszystkie
wygody w mieszkaniu. Wiatr na takiej wysokości wiał
gwałtownie, co potęgowało uczucie izolacji. Zdany na własne siły, człowiek na
wysokościach. Może jednak cierpiał na lęk wysokości? Może stąd brak równowagi,
nagłe i powracające zawroty głowy.
W świetle mało zachęcającej sytuacji w pracy randki z Donną
wnosiły silny ożywczy powiew do jego egzystencji. Dyskretne wizyty Donny w
sypialni anonsowane uderzeniami twardych paznokci o drewnianą posadzkę. Pazurki co
najmniej o centymetr za długie. Namawiał Donnę na
pedicure, ale ona milczała z dezaprobatą. Wiedziała, że stać go na pokrycie
kosztów. Problem w tym, że
chciałaby sama pójść do
salonu piękności. Ujrzeć rozgorączkowane panie z obsługi, biegnące w jej
kierunku. Boże, co za piękność, patrzcie! Donno, Ksenio zaraz cofnie to co
powiedział. On już porzucił wszelkie pretensje o twoje zbyt długie paznokietki.
Zapomnij, że cokolwiek mówił na ten
temat. Muzyka zaczaruje was od nowa, a wino rozrzedzi krew. Wszystko będzie
możliwe.
Mieszkanie Ksenia na parterze wydawało się
w tej chwili za małe. Donna zwiesiła głowę z rezygnacją.
Rozciągnęła długie ciało na miękkiej kanapie. Zaskakująca ulga.
Odkrywała nowe doznania. U góry płaski sufit bez wyrazu. Wiedziała, że skarciłby ją za włażenie na
kanapę. Tylko, że nie mogła inaczej. Szukała ukojenia, ucieczki przed bólem i pustką egzystencji.
Obroża uwierała, zaciskała boleśnie pętlę wokół szyi.
Wtuliła głowę w poduszki, najgłębiej jak mogła.
Nie zniesie już tego bólu.
Stopniowo, stłumione skomlenie wypływające z gardła
zamieniało się w głośne i przejmujące wycie. Daleko sięgające wycie, od
którego trzęsło pogrążonymi w letargu murami osiedla.
Trwało to i trwało, aż pod schody prowadzące do drzwi wejściowych podjechał wóz policyjny.
Weszli do mieszkania po pięciu minutach. Za nimi
zaniepokojona Sara.
-Obroża na podłodze! Tam!
Przez otwarte okno wpadał do dużego pokoju śnieg. Jeszcze jeden intruz, pewnie włamywacz.
Wysoki policjant podszedł do okna.
-Nie ma psa, ani żywej duszy. Jego kolega trzymał w dłoni pękniętą obrożę.
-Dziwne. Sądzisz, że to było włamanie?
-Nie.
-Chociaż. Czekaj. Wysoki policjant patrzył na coś z
wytężoną uwagą. Na parapecie widniał świeży odcisk ludzkiej stopy. Na zewnątrz
podobne odciski w regularnych odstępach, i jeszcze dalej, aż zniknęły w śniegu.
Ktoś lekko i zwiewnie pokłusował na bosaka przez śnieg.
-Ktoś tu jednak był.
-No to włamanie?
-Cholera, nie wiem.
-A już myślałem, że nam się upiecze.
Komentarze
Prześlij komentarz