Brothers in Arms, czyli niemożliwe przymierze - MW3
-Zabrać cię stąd? - pyta Bolek i staje na progu
trzymając ręce w kieszeniach. Tym razem jest bezpośredni, bez tych formalności,
które uniemożliwiają instynktowny kontakt. Gdyby świat był oparty, ba,
funkcjonował na zasadzie żywiołowych połączeń pomiędzy ludźmi. Czy byłyby wtedy
kłótnie, wojny, różne krwawe wendetty?
Bolek zna
proste antidotum na wszystkie bolączki. Jest
nim najwyższa z form uproszczonego kontaktu, uniwersalna i wieczna muzyka.
Oczywiście, chodzi przede wszystkim o jego muzykę, transowy chill-out z lekką
nutą dramatyzmu, filozofii, pogłębionej głosem Proximy, etatowej
wokalistki.
Bolek karmi
siebie i innych muzyką prawie każdego dnia. Działa ostrożnie jak
znachor z obcego, północnego kraju. Macbook na jego biurku ledwo żyje, niemniej
wciąż uparcie tłoczy nuty do skompresowanego pliku codzienności. Niby nie ma
już w nim miejsca, jednak solidna klamra muzyczna sprawnie spina każdy
wystający na zewnątrz szczególik.
Patrzę na niego z pewnym wzruszeniem i mam nadzieją, że przyszedł sam z
siebie, bez sugestii ze strony żony. Zapobiegliwa i zaborcza Proxima nie
przepuściłaby okazji do wtrącenia swoich trzech groszy. Siedzę unieruchomiony
oczekiwaniem, zawsze łasy na jego słowa, a najbardziej pochwały. Od ponad roku
piszę teksty w pierwszym, autentycznym dziecku Bolka, zespole Call Star. I to ja niemogący usiedzieć na dupie, ciągle skłócony ze wszystkimi outsider.
Poznaliśmy się na imprezie u wspólnego kumpla. W pewnym
sensie wybrał mnie spośród innych wyblakłych i powyciąganych sweterków. Podawał zgromadzonym kropelki oleju THC, specyfiku, który wszędzie hojnie rozdawał i
nadużywał. Dwie ciemne perełki wystarczyły bym zaszczekał jak pies Pluto
wystawiając przy tym różowy, pokaźnych rozmiarów język z
wielkiego samozadowolenia. Od tamtego dnia zaszła we mnie potajemna zmiana.
Dziś, w przeddzień koncertu w
stolicy siedzę na barowym stołku
specjalnie dla niego wtłoczony w ciasny czerwony sweterek . Niemalże pękam jak
mydlana bańka od sprzecznych i gwałtownych uczuć. W konwencji szaleństwa, które miało trwać w założeniu nawet klika dni. Niestety okoliczności
miały wprowadzić niekorzystną korektę moich oczekiwań.
-Bądźmy poważni - mówię. - Nie ruszę się stąd. Nawet mnie nie
namawiaj…
Na scenie szykuje się występ. Ktoś namolnie dostraja dźwięk.
-Miałem na myśli mniej odosobnione miejsce.
-Nie interesuje mnie to wszystko - zakreślam palcem mały krąg.
-Nie interesują mnie pokątni ludzie, wydarzenia bez znaczenia. Przyszedłem tu
wyłącznie dla ciebie.
Oparty
ramieniem o kontuar baru czuję coraz wyraźniej, że
tracę czas. Brak cierpliwości odziedziczony po matce zaczyna brać górę. Mógłbym spokojnie rozkoszować się tym miejscem. Mam wolny wstęp,
nieograniczony bilet na parkowanie przy konkretnie tym kontuarze. Na tablicy
napisano: Nieziemsko wiejskie pierogi. Czerwony, przyciasny sweterek
wywoływał z początku radość, teraz przez niego cierpię.
Prawdziwym
wyzwaniem są jednak te pierogi. Kanciaste, ciepłe i duże. Jak poduszki wypchane zbitym pierzem. I gryząca wódka, szczekająca, zagłuszająca to, co wokół i w środku. Wtłaczająca łzy z powrotem do gardła ze ślepą bezwzględnością.
-Przenocujemy gdzieś razem? - to nie brzmi jak ultimatum. Rzuciłem tę
propozycję, jakby od niechcenia, swobodnie.
-Możesz powtórzyć? - odpowiada pytaniem Bolek.
Powtarzajmy sobie, a wyjdę, ucieknę stąd. Na skrzydłach wiatru. Zaraz
mnie tu nie będzie, chociaż mam te same prawa co ty.
-Spójrz tam, co widzisz? Bolek uchyla nieznacznie drzwi. - Widzisz moją
grupę pościgową? Mój backup? Rówieśników
zagubionych we współczesności. Chcą punktu odniesienia. Ja jestem ich kamieniem
węgielnym. Wiem Bolek, ja to wszystko wiem. „A Proxima?” - pytam w
duchu. Pamiętam już. Wartość dodana. Albo sama w sobie wartość. Niewymienialna
waluta.
A ty masz
kogoś? Należysz do grupy? Masz swoje miejsce? Punkt
odniesienia? Wartość dodaną?
-Powiedziałeś coś? Mówisz do siebie - niecierpliwi się Bolek.
-Nieziemskie te pierogi, no wiesz… Są naprawdę dobre. Zresztą i tak
wszystko shit.
-Wychodzisz? Zostań na koncert! - nalega Bolek.
-Nie!
-To pokaż im
sam fucka.
-Przestań…
-Wielki bohater. Pokaż im fucka bracie!
Odrywam dłonie od kontuaru, stawiając niepewne kroki. Odprowadza mnie
wzrokiem. Unoszę dłoń i pokazuję małego, skurczonego fucka.
-Poczekaj, mały chujku, dlaczego pokazujesz mi fucka na smutno? Bolek
ma wyraźną pretensję w głosie. O co mu kurwa chodzi. Nigdy taki nie był.
-Myślałeś, że
co… - dodaje.
Stoję tuż za progiem, na zewnątrz. Wyzwaniem byłoby wychodzenie i
wchodzenie za próg. Jakaś ciągłość. Pierogi i wódka też.
Wyzwaniem okazał się ciasny czerwony sweterek. Szare oczy wściekłego Bolka. I
bilet na gapę do siedzenia przy kontuarze.
-Nic, nie przejmuj się - próbuje łagodzić Boluś.
Odchodzę parę kroków w stronę postoju taksówek.
Księżyc w kałuży na asfalcie.
-Tamci nie mają znaczenia, są niczym… - mówię głośno
i wyraźnie, tak by usłyszeli wszyscy. -Nie zostanę na koncert.
Komentarze
Prześlij komentarz